Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/338

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, ale przypuśćmy, że jakaś fregata nas dopadnie? — zawołał jeden z ludzi, siedzących obok Allardyce‘a.
— Zależy, jaka fregata, mój człowieku, — odrzekł Flint spokojnie. — Jeżeli hiszpańska, to mogę ją pobić. Przed angielską zdołam uciec. Jeżeli francuska... to jeszcze nie wiem.
— Okręt jest zbutwiały. Nie zdołamy uciec, — rzekł Allardyce. — Nie, towarzysze, powiadam, że mamy już ośmset tysięcy funtów i powinniśmy na nich poprzestać. Na każdego wypadnie po parę tysiączków.
— Tak, tak — ozwały się głosy. — Rozwiązać załogę, póki sprzyja nam szczęście.
— Rozwiązać?!... gdy prawie mamy już w kieszeni drugie ośmset tysięcy! — krzyknął Flint. — Nigdy nie słyszałem głupszej mowy!
— Lepiej zachować życie i ośmset tysięcy funtów, niż wytracić trzecią część załogi, by zyskać drugie tyle! — nalegał Allardyce zawzięcie.
— Nie, nie!... dopóki mam prawo cokolwiek stanowić w tej mierze! — wrzasnął Flint. — Niech mnie czort weźmie, jeżeli mam utracić bogactwa, dla których tyleśmy się natrudzili i walczyli... byle tylko przypodobać się garstce patałachów, którzy nie mają odwagi, by jeszcze trochę nadstawiać karku!
Zaczęto kolejno wypowiadać zdania, oświadczając się za tą lub tamtą stroną; cała drużyna podzieliła się na dwa obozy. Allardyce zaczął zyskiwać przewagę.
— Jeżeli mówisz o utracie skarbów, kapitanie, to właśnie ty sam godzisz się wystawić na szwank te ośmset tysięcy funtów, które mamy już w garści. Wyprawimy się po jedne skarby, a możemy, i to prawie niechybnie, utracić to, co już posiadamy.
Flint, zamyśliwszy się, spojrzał z ukosa na żółtowłosego mężczyznę.
— Mogłoby to zaiste być dobrym argumentem, Allardyce, gdyby to było prawdą, — zauważył; — jednakowoż jest inaczej. Prawdą jest, że mam zamiar ukryć bezpiecznie cały skarb przez nas posiadany, zanim wyprawimy się na

326