Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/91

Ta strona została przepisana.

ta mogła mieć znaczenie? Złe, o tem nie można było wątpić!...
Rozyna po raz ostatni obejrzała się. Obawiała się, że Marceli nie zechce czekać na nią i przyjdzie do zamku. Nie było go widać... Musiał więc prośby jej usłuchać.
«Chwała — Bogu, nie poszedł za mną — myślała Rozyna... Jakiż on piękny! Jaka dystynkcja!... Jaka postawa!... Kochany... o! tak!... Najukochańszy!»...
Młoda kobieta nagle zwróciła się w stronę Marcelego i szybkim krokiem zdążała ku niemu...
Nagle stanęła...
«Nie, niepodobna! — pomyślała — precz z tą słabością!»...
I znów powolnym, ale stanowczym krokiem podążała ku zamkowi... Wkrótce ogromny gmach zarysował się przed nią bardzo wyraźnie.
Rozyna pośpieszała: zdawało jej się, że z okna ktoś na nią patrzy, a nie chciała wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń lub domysłów.
«Teraz niczego się nie boję — myślała... Czegóż miałabym się bać?... Była wdową, wolną, panią swych czynów, kochaną, kochającą... Czegóż więc baćby się miała?»
W przedpokoju Rozyna rzuciła pytanie służącemu:
— Pan ten, który chce się ze mną widzieć dawno już czeka?
— Z pół godziny... Zdaje mi się, że bardzo się śpieszy: powóz na niego czeka przed bramą..
«Ah! zatrzymał powóz. Wizyta więc będzie krótka: zresztą i skrócić ją będzie można!»
Pomimo to księżna de Carpegna z ręką na klamce stała przed drzwiami i wahała się je otworzyć... Służący nieco zdziwiony patrzył na nią: Rozyna wzrok jego zrozumiała, nacisnęła czemprędzej klamkę i weszła do pokoju.
W salonie siedział na fotelu człowiek źle odziany, niezgrabny, nietylko nie światowiec, ale poprostu podejrzany.