Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 22.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Mateusz nie zważał na te krzyki.
— Chłopcy! — rzekł — kto w Boga wierzy, siadajta na kunie wierzchem i gońta! Nagrodzę, rzetelnie nagrodzę!... Oj! moje bydlątka kochane, od źrebiąt odchowane!... moja chudoba jedyna!...
Lamentujący Mateusz został przed karczmą, przy wozach, a chłopi, dosiadłszy koni, rozbiegli się na wszystkie strony.
Michał na koniu swego sąsiada Marka pognał za złodziejami napowrót ku miastu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na drugi dzień pod wieczór powrócił dopiero do wsi. Smutny, zbiedzony, głodny, nieśmiało wszedł do chałupy.
— Toć Boga pochwal przynajmniej... — rzekła do niego żona — przecie katolik jesteś...
— Niech będzie pochwalony... — odrzekł. — Gadałem ci o zającu, nie chciałaś słuchać, a tera nieszcęście... ni prosioka, ni pieniędzy, ni butów, ni capki — i jeszcze Mateuszowe kunie ukradli... Będę ja tera wiedział, jak to babskiego gadania słuchać... jak to na zająca nie zważać...
Kobieta rozśmiała się.
— Ej... nie śmiej się, babo! — krzyknął groźnie — bo mnie mankulia porwie, i jesce co złego komu zrobię!... Nie zaczepiaj mnie... pókim dobry!
Baba wstała z ławki i rzekła:
— No, nie pomstuj jeno; co się stało, to stało, to się nie wróci — a tera chodźno do kumory, pokażę ci przybytek...
Chłop wszedł i ze zdumieniem, zobaczył swoje