Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
104
Chata wuja Tomasza

niegdyś licznej rodziny, której wszystkich członków sprzedano z kolei na Południe.
Drżącemi rękoma przycisnęła do siebie chłopca i z niewysłowioną trwogą wpatrywała się w twarz każdego kupca, co przychodził jej dziecię oglądać.
— Nie lękaj się, matko Agaro, — odezwał się najstarszy z murzynów, — mówiłem o tobie z twoim panem, powiedział mi, że będzie można sprzedać was razem.
— Dlaczego powiadają, że się na nic nie przydam? Przecież umiem gotować, prać, szorować. Dla czegóżby nie mieli mnie kupić, toć nie drogo zapłacą... Powiedzcie im to, a czy powiecie?... — dodała staruszka nalegająco.
Właśnie w tej chwili przedarł się Haley przez tłum i podszedł ku grupie murzynów, oglądając każdego; próbował siły muszkułów, zaglądał w zęby, rozkazywał wstawać, zginać się i znowu prostować. Z kolei przyszedł do Wojtusia, obejrzał mu ręce a dla wypróbowania jego zwinności, kazał mu skakać.
— Jego beze mnie nie sprzedadzą! — zawołała staruszka z gorączkowym pospiechem — nas sprzedadzą razem! Patrz pan, jeszczem zupełnie zdrowa, mogę pracować i wiele pracować!
— Może na plantacji? — zapytał Haley, spoglądając na nią z pogardą. — Piękny interes!...
Zadowolony z przeglądu, nacisnął kapelusz na bakier i stanął na uboczu z cygarem w ustach, rękoma w kieszeniach, gotów do czynów...
— Co pan o nich sądzisz? — zapytał go jakiś człowiek, który podczas całego przeglądu pana Haley’a postępował w ślad za nim, pragnąc widocznie z jego uwag korzystać.
— Będę licytował na mężczyznę i tego chłopca.
— Chłopca chcą sprzedać razem z kobietą.
— Piękna mi historja! skóra a kości, łyżki strawy nie warta.
— Panbyś jej nie kupił?
— A czy ja głupi? Toć prawie ślepa, skulona cała, na djabła się zda!
— Są ludzie, co umyślnie kupują takie baby i dowodzą, że one dłużej od innych się trzymają.
— Nie, to nie dla mnie interes, — odrzekł Haley; — jabym jej za darmo nie wziął; mam ja nieco doświadczenia w tym względzie.
— A szkodaby doprawdy rozdzielać ją z synem, bardzo do niego przywiązana, z pewnością tanio ją sprzedadzą.
— Któżby tam nadaremno chciał wyrzucać pieniądze? A zresztą jak czyja wola, niech sobie ją kupi. Chłopca zabiorę na plantację, a baby nie wezmę, choćby mi ją darmo dać chciano.
— Oszaleje chyba — dorzucił nieznajomy.
— Jak się jej tam podoba, — odpowiedział handlarz obojętnie.
Niezwykły szum w gromadzie, otaczających widzów, przerwał rozmowę. Przez tłum przedzierał się, pracując łokciami, drobny człowieczek. Stara murzynka zatrzymując oddech, instynktownie pochwyciła syna.
— Wojtusiu, przytul się do swej matki, przytul się silniej! nas ku-