Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
194
Chata wuja Tomasza

Panna Ofelja usiadła na krześle, wyjęła robótkę i zaczęła heklować. Pracowała, nic nie mówiąc, choć gniew ją dławił; aż po pewnym czasie, nie mogąc się pochamować, odezwała się znowu.
— Tak obojętnie, jak ty, na podobne sprawy patrzeć nie mogę. To brzydko z twej strony, że bronisz podobnego systemu.
— Co? — zawołał Saint-Clare, podnosząc oczy. — Jeszcze...
— Powtarzam, że broniąc podobnego systemu, hańbisz się! — zawołała panna Ofelja ze wzrastającym zapałem.
— Ja... bronię? Kto ci to mówił, że ja bronię? — zawołał z oburzeniem Saint-Clare.
— Bez zaprzeczenia bronisz; wy wszyscy to czynicie, mieszkańcy Południowych Stanów, bo inaczej, czyżbyście cierpieli niewolnictwo?
— Czy jesteś, droga kuzynko, do tyle naiwnie dziecinną, że sądzisz, iż wszyscy robią tylko to, co uważają za dobre? czyż sama nie zrobiłaś w swem życiu nic takiego, co cię oddalało od drogi prostej?
— Jeżeli mi się to zdarza, żałuję tego, pokutuję, — odpowiedziała panna Ofelja, z żywością pracując drucianemi prątkami.
— Ja także, — rzekł Saint-Clare, obierając pomarańczę, — całe moje życie jest ciągłą skruchą, nieustannym żalem.
— Więc dlaczegóż nie przestajecie tak postępować?
— Czyż ty, kuzynko, po szczerym żalu nie popełniłaś tegoż samego występku nigdy?
— Być może, kiedy pokusa była zbyt silną, — odpowiedziała panna Ofelja.
— Przewybornie! Dla mnie pokusa jest także zbyt silna, — odpowiedział Saint-Clare, — w tem właśnie cała trudność.
— Lecz ja przynajmniej staram się wystrzegać się złego.
— Ze sto razy w ciągu ostatnich lat dziesięciu — przerwał Saint-Clare, — postanawiałem toż samo, i nie wiem jakim sposobem nie postąpiłem ani kroku naprzód. A ty, kuzynko, czy jesteś wolną od wszystkich wad, grzechów?
— Kuzynie, — zawołała panna Ofelja serjo, odkładając robotę, — bez wątpienia, masz słuszność, naganiając mi moje błędy. Wszystko, co mówisz, jest prawdą; nikt nie czuje tego tak silnie jak ja: jednak, jak mi się zdaje, jest różnica między nami. Wolałabym oderznąć sobie prawą rękę, jak z dnia na dzień popełniać to, co uważam za złe. Moje postępowanie nie jest wprawdzie w zupełnej zgodzie z mojemi przekonaniami religijnemi, i w tem właśnie zasługuję na naganę.
— Nie bierz, moja kuzynko, — rzekł Augustyn, siadając na posadzce i kładąc głowę na kolanach panny Ofelji, — nie bierz tego tak serjo! Wiesz dobrze, żem zawsze był urwiszem, sprzeciwiam się tobie, bo lubię, gdy się gniewasz. Uważam cię jednak za doskonałość, za wcielenie niewzruszonej cnoty, co właśnie mię niecierpliwi, zabija.
— Lecz tu chodzi o rzecz poważną, mój kochany kuzynie, — rzekła pani Ofelja, kładąc rękę na czoło jego.
Za nadto poważna! Ja nie umiem rozprawiać o niczem poważnie, kiedy takie gorąco, a w dodatku muchy i komary tną niemiłosiernie; to niepodobna wznieść się myślą w wysokie sfery moralności. Teraz