Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.
320
Chata wuja Tomasza

upor jego przełamać i to czem prędzej, tem lepiej. „I czegóż jeszcze czekasz?” spytał drwiąco.
— Zdawało mi się, że coś pękło w mej głowie, byłam wściekłą, warjatką. Pamiętam jak przez mgłę, że leżał nóż na stole, porwałam go, rzuciłam się na nikczemnika, potem wszystko mi w oczach ściemniało, i długie tygodnie nic nie widziałam, nic nie pojmowałam.
Kiedym przyszła do przytomności, ujrzałam się w pokoju bardzo przyzwoitym, ale nie w moim. Doglądała mnie stara murzynka, odwiedzał mnie lekarz, obchodzono się ze mną troskliwie. Wkrótce dowiedziałam się, że Botler wyjechał, zostawiając rozkaz sprzedania mnie; to mi rozwiązało tajemnicę, dlaczego się jeszcze o mnie starać kazał.
Nie chciałam żyć, miałam nadzieję, że umrę; lecz na przekorę mym życzeniom, gorączka mię opuściła, powoli przyszłam do zdrowia i wstałam z łóżka. Wówczas kazano mi się codzień stroić, przychodzili mężczyźni, paląc cygara, oglądali mię, wypytywali, spierali się o cenę. Byłam tak smutną i ponurą, że bali się mnie kupić. Grożono, że mię oćwiczą, jeżeli nie będę weselszą i ugrzecznioną dla oglądających. Nakoniec zjawił się dżentleman Stuart; zdawało się, że on pojął moje nieszczęście, odgadł boleść mego serca: przychodził do mnie sam jeden dość często i wymógł nakoniec, że mu powierzyłam przyczynę mego smutku. Kupił mię i przyrzekł użyć wszelkich środków dla wynalezienia moich dzieci. Udał się do domu, gdzie był mój Henryk; powiedziano mu, że go sprzedano plantatorowi z nad rzeki Perłowej; to była ostatnia wiadomość, jaką miałam o biednem mojem dziecku. Dowiedział się także, że moją małą sprzedano jakiejś starej pani; lecz choć ofiarował ogromną sumę, nie ustąpiono mu jej. Botler, gdy się dowiedział, że pan Stuart żąda jej dla mnie, kazał mi powiedzieć, że jej nigdy mieć nie będę. Kapitan Stuart był dobry, czuły; pojechaliśmy do jego prześlicznej plantacji. W rok miałam syna, o biedny, drogi mój mały, jakże on przypominał mi Henryka. Lecz dojrzał we mnie okropny zamiar! stanowczo postanowiłam nie wychowywać więcej dzieci. Przycisnęłam mego małego chłopczyka do piersi, zaledwo miał dwa tygodnie, całowałam go, pieściłam, później dałam mu opium... i na moim ręku zasnął na wieki. O jakżem go żałowała, jak płakałam po nim. Sądzili, że to był przypadek, nieostrożność, nikt nie mógł domyślić się prawdy. To jeden z tych moich postępków, za które i teraz siebie pochwalam... Nie żałuję tego... on przynajmniej jest wolnym od wszelkich cierpień. I czyż mogłam mu dać co lepszego? — Wkrótce nowa epidemiczna cholera zabrała kapitana Stuarta. Wszyscy, którzy chcieli żyć, umarli; a ja — ja, będąca u wrót śmierci, żyję jednak! Byłam sprzedawana, przechodziłam z rąk do rąk; nakoniec shańbioną, spotwarzaną, pozbawioną wdzięków, ze zmarszczkami na twarzy, po strasznej gorączce kupił mię ten nikczemnik i — teraz jestem tutaj!
Zatrzymała się. W ciągu swego opowiadania, Kassy czasem się obracała do Tomasza, czasem jakby mówiła sama do siebie, a opowiadała z taką dziką energją, z taką namiętnością, z takim porywającym zapałem, że Tomasz zapomniał na chwilę o swych boleściach, i podno-