Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.
365
przez Boecker Stove

cierpiał, jeżeli tylko cierpienia moje mogą was doprowadzić do poznania prawdy, do poznania Boga! O Boże potężny, dozwól mi wprowadzić na drogę prawdy te dwie dusze; błagam Cię, Panie, dla zasług Syna Twego najmilszego i Najświętszej Marji Panny.
I wysłuchał Pan modlitwę męczennika.




ROZDZIAŁ XLI.
Panicz.

W dwa dni po tem wydarzeniu, toczył się drogą ku plantacji pana Legris elegancki koczyk, którym jechał młodzieniec, mający lat około dwudziestu, sam sobie powożąc.
Zatrzymawszy się przed domem pana Legris, zeskoczył lekko z kocza, zarzucił lejce na konia i zapytał o właściciela plantacji.
Był to Jerzy Szelby. Dla lepszego zrozumienia, jakim sposobem trafił w te strony, musimy się trochę cofnąć pamięcią wstecz.
Przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności, list pisany przez pannę Ofelję do pani Szelby, przeleżał kilka miesięcy na jakiejś odległej stacji pocztowej, i nim doszedł rąk adresata, Tomasza już zaprowadzono w pośród dzikie, obszerne błota Czerwonej rzeki.
Pani Szelby z głęboką boleścią dowiedziała się o smutnej doli Tomasza, ale nie prędko mogła coś stanowczego przedsięwziąć. Biedna, nieodstępnie czuwała przy łóżku swego męża, ciężką gorączką złożonego. Jerzy, który wyrósł na dorodnego młodzieńca, był wiernym towarzyszem i jedynym doradzcą swej matki w rozmaitych interesach. Panna Ofelja przesłała w liście imię prawnika, któremu powierzono interesy po śmierci p. Saint-Clare; pani Szelby mogła więc tylko napisać do niego, zapytując, co się stało z Tomaszem. W kilka dni pan Szelby umarł, familja jego musiała zająć się mnóstwem naglących, niecierpiących zwłoki interesów. Mając wielką ufność w zdolności swej żony, pan Szelby uczynił ją jedyną egzekutorką swego testamentu; tym sposobem cały jej czas był zajęty nieustannemi kłopotami, ciągłą pracą, bo się wzięła do dzieła z energją, którą się zawsze odznaczała. Postanowiła wyjaśnić wszystkie interesy, nie zważając jakie mogą wyniknąć następstwa z tego, i przy pomocy Jerzego zajęła się przyprowadzeniem do porządku rachunków, przedażą posiadłości, spłaceniem długów itd. W czasie tych kłopotów otrzymała odpowiedź na swój list do prawnika. Pisał jej, że Tomasza sprzedano na licytacji, że przyjął za niego zapłatę w imieniu właścicielki, a zresztą nic więcej nie wie. Podobna odpowiedź nie mogła zadowolić ani Jerzego, ani jego matki. W sześć miesięcy później, Jerzy zmuszony dla interesów udać się na brzegi Dolnej rzeki, postanowił dojechać do Nowego Orleanu dla odszukania i wykupienia Tomasza.
Po kilku miesiącach nadaremnych poszukiwań, spotkał nakoniec