Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/454

Ta strona została przepisana.

wyżej, pochylił się do przodu, zgarbił i można było przypuszczać, że modli się w marszu.
Tam, w głębi ulicy strażnik zszedł z posterunku i czekał już na niego. Tłum u wylotu śledził posuwającego się starca.
Grupę jeszcze raz zatrzymano, a Krwaworączka biegł, hełm przewiesiwszy przez łokieć, klnąc:
Schwein!
Reb Icchok w milczeniu uniósł rękę do gardła.
Frunęły czapki, kapelusze z głów. Umundurowani młodzieńcy repetowali broń, a stado czarnych jarmułek wzbiło się w powietrze. Jakiś Żyd upadł razem z czapką na ziemię; widocznie za mocno wcisnął ją sobie na uszy. Niemcy znów zarepetowali karabiny, cisza uczyniła się zupełna, a Żydzi stali z obnażonymi głowami, stłoczeni, bladzi.
Reb Icchok zaczął:
— Szema Isroel...
Prawą ręką przyciskał Pismo do piersi, lewą zbierał fałdy długiej szaty. Głosem donośnym i drżącym wołał:
— Szema Isroel Adonai elojhejnu!
Starcy powtórzyli za nim:
— Szema...
Ochrypłe, rwące się głosy bezradnie obijały się o mur. Trwożnie rozciągnięte słowa modlitwy ginęły wśród posapywań.
Krwaworączka rozjaśniony stał na brzegu chodnika i słuchał. Nagle z szeregu przecisnął się ktoś i zaczął iść ku niemu w jednym kamaszu, ostrożnie stąpając po kamieniach stopą w białej przybrudzonej skarpetce.
Przed żandarmem stanął Żyd z okrągłą mycką na czubku łysiny. Spłowiały tałes jak łachman wisiał na jego plecach.