Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

my tylko, dążąc w góry, czemprędzej wydarł wśród życzeń szczęśliwej drogi i zapewnień, że nikt nas już nagabywać nie będzie, czternaście kwitków z wyjętego z torby bloczka, żądając po 60 halerzy od głowy, z miną kota, który nic nie jest temu winien, że zniknęła śmietanka z garnka. Ha... trudno pomyślałem, trzeba swobodę opłacić i pierwsza pozycya w naszym rachunkowym notatniku została zaintabulowana na rzecz jaremczańskiego klubu. — I rzeczywiście doszliśmy spokojnie do miejsca, gdzie potok Jaworneński wpada do Żonki. Tam u zbiegu obu potoków, znaleźliśmy idealne miejsce na obóz, więc żwawo zabrano się do rozbicia namiotów i ugotowania wieczerzy, aby następnego dnia skoro świt ruszyć w górę Jaworneńskiego potoku na Jawornik-Gorgan. Zrazu były pewne skrupuły z kładzeniem ognia, gdyż było to miejsce jeszcze blizkie ludzkich osad, a o jakie 50 kroków stały zabudowania gajowego. Ale gdyśmy zobaczyli, że wszystko co żyło na leśniczówce zajęte jest uganianiem się za powracającymi z wycieczek letnikami, celem obdarzenia ich kuponami z bloczków po 60 hal. od głowy, z zapewnieniem już świętego spokoju do wieczora, zaczęliśmy gospodarować jak na swojem.
Wkrótce zapłonął wesoły ogień, wyznaczeni na pierwszy dzień kucharze, rozpoczęli swą pracę,

10