Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

tuż, iż zdawało się, że tylko ręką sięgnąć, wychylała się z koronki czarnych lasów łysina Chomiaka. To nasza najbliższa droga, ten siny, poważny wał, który nas witał z daleka w najpiękniejszych, jakie miał, szatach, nie zalotnie, lecz poważnie i z godnością, jak na ojca tych gór przystało. Znamy się już od tak dawna. Jeszcze jako czternastoletni chłopiec pierwszą z nim zawarłem znajomość, a ile razy wracam do niego z dołów, zawsze mię wita tą samą niezmienioną twarzą przyjaciela, który dawne przypomina losy i przygody z uśmiechem rozbawionego dzieciaka.
— A pamiętasz ty... było was trzech wtedy... e to już dawno było... jageście się to nocą darli od Zaroślaka, aby mi w twarz zajrzeć pierwej niż słońce? Albo tę noc nad Niesamowitem jeziorem, taką ogromnie jasną i księżycową..., albo tę burzę w Gadżynie... wtedy było was już więcej..., albo to koczowisko nad Iłcią, kiedy to wielkie wody zamknęły dalszy pochód..., albo ten beznadziejny marsz z pod Popa-Iwana lasami nad Czeremosz, albo to drapanie się po wszystkich żebrach Szpyci... a źródła Cisy... a wodospady Prutu... a....
....Pamiętam, wszystko pamiętam... mój stary.
I długo by się tak stało jeszcze wobec dawnych wspomnień i dawnych wysiłków i żadnemu z nas nie

18