Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wierz mi, sir, że każdy z gentlemanów wolałby sobie w łeb strzelić, wolałby do dobroczynności wstąpić, niż narażać się na podobne upokorzenie!
— Próżniacy! — mruknął amerykanin, co z filadelfijskiego na warszawski język przetłómaczone znaczy: „wielcy panowie.“
Ponieważ kompliment ten pogłaskał moje tutejszokrajowe uczucia, rzekłem zatem:
— Muszę jednak przyznać, że pański ojciec był dzielnym człowiekiem, amerykaninem czystej krwi!...
— Tak. W każdym jednak razie mój stryj był dzielniejszym amerykaninem — odpowiedział sir Adams.
— Raczże mnie pan zapoznać z jego historyą.
— Owszem! Mój ojciec dlatego dorobił się majątku, że spłaciwszy dług 10,000 dolarów, pozyskał opinię człowieka uczciwego i w ciągu roku wyrobił sobie między ludźmi kredyt na 100,000. Stryj patrzył na to i zrozumiał, że uczciwość jest także kapitałem, z którego potrzeba umieć korzystać.
Miał on majątek wartości 300,000 dolarów i tyleż prawie długów, po krótkim więc namyśle sprzedał go i długi swoje co do kopiejeczki spłacił. Wieść o tym czynie gruchnęła po całej Filadelfii i tak w opinii ludzkiej podniosła mego stryja, że kiedy ogłosił, iż pragnie eksploatować pewne kopalnie złota, w ciągu miesiąca złożono mu gotowizną milion dolarów...
— Cóż dalej?