Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszałem kiedyś, że pewien majętny człowiek w Warszawie używa między innemi następującego wykrzyknika: „O jakież to szczęście być u nas nieszczęśliwym!...“
Nie można twierdzić, ażeby zdanie to było pozbawione racyi. O nieszczęśliwych wszyscy u nas mówią i piszą; na ich benefis grają, śpiewają, tańcują, kwestują, a nawet ziewają... Słowem robi się dla nich tyle najrozmaitszych rzeczy, iż nieraz mamy ochotę uwierzyć, że wkrótce ubodzy protegowani jeździć będą powozami i mieszkać w kilku pokojach, a zaś bogaci ich protektorowie będą rozjeżdżani przez powozy i wyrzucani z suteryn lub strychów za nieuiszczenie komornego.
Mówiąc to, nie mamy bynajmniej zamiaru zniechęcać publiczności do ofiar na rzecz osób niezamożnych, lecz pragniemy wskazać jej nowy zakres czynów filantropijnych, do jakich niewątpliwie należałaby opieka nad zamożnymi. Pragniemy, aby do wszystkich loteryi, koncertów i widowisk na tanie kuchnie dla ubogich, można było dołączyć choć z jedną loteryę, koncert i widowisko na... tanie kuchnie dla ludzi majętniejszych.
Jest rzeczą niezawodną, że w krajach mało ucywilizowanych wszelki procederzysta porządnie wyzyskuje cywilnego, lecz nikt nikogo na całym świecie nie wysysa tak, jak renomowani restauratorowie warszawscy swoich godnych pożałowania klientów.
Jeżeli który z panów tych w zakładzie swoim posiada lustro niezwykłych rozmiarów, ty za to zapłacić musisz konsumencie. Jeżeli daje świeższe