Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ciekawym, kto u dyabła pisuje stąd korespondencye do Warszawy i zawiadamia ją o faktach, na które ja sam nie zwróciłem uwagi?!“


∗                              ∗

W jednym z ostatnich numerów swoich Kaliszanin proponuje założenie kasy wkładowo-zaliczkowej dla woźniców pocztowych. Wrócimy jeszcze do tej myśli, tymczasem jednak poświęcimy parę słów opisowi doli pocztyliońskiej.
Pewien ojciec, posiadający, w opinii wszystkich ciotek, nad wiek rozwiniętego, siedmioletniego syna, zapytał go raz: czem chce być?
— Pocztylionem, tatku! — zawołało niepospolite dziecię.
Istotnie pocztylion posiada trzy godne zazdrości przywileje: bat, trąbkę, tudzież nieograniczoną prawie możność powożenia i jeżdżenia konno, — lecz obok tego, doświadcza bardzo wielu przykrości.
Przedewszystkiem bowiem od chwili wstąpienia do służby, pocztylion nie zna snu ani spoczynku, stanowiącego niekiedy największą przyjemność jednostki, obdarzonej rękoma i mową. Człowiek przeciętny, czemkolwiek się trudni, ma zawsze noc spokojną i śpi w łóżku więcej albo mniej przyzwoitem. Dla pocztyliona zaś noc nie istnieje; łóżko jego mieści się w stajni, kożuszek zaś, albo sukmana i buty, skutkiem długiego niezdejmowania, stają się prawie integralną częścią jego półurzędowej indywidualności, czemś w rodzaju żółwiej skorupy.