Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.

i z prośbą o adoptacyę, udaliby się do małp pierwszej lepszej menażeryi, o ile naturalnie oszczędziłby ich tradycye — talent szanownego dramaturga.
Z tem wszystkiem autor „Poddanki“ ma wielki, bardzo wielki talent. Każdy jego frazes kipi ogniem i płynie jeżeli nie wprost z serca, to przynajmniej wprost z wątroby. Szkoda tylko, że dzielny ten umysł uległ specyalnemu rodzajowi pessymizmu, okrutnej chorobie, która równie dobrze nie oszczędza kancelistów niemogących doczekać się wyższej pensyi lub akcyznych dozorców, uwalnianych z posad dla dobra służby, jak i ludzi inteligencyi wyższej.
Lecz nie o autora nam chodzi w tej chwili, tylko o Przegląd Tygodniowy, który pracę jego pomieścił. Autor może mieć poglądy, jakie mu przypadają do gustu i może je wypowiadać w najdogodniejszej dla siebie formie. Z pismem rzecz się ma nieco inaczej, a osobliwie też z Przeglądem Tygodniowym.
Kiedy Litwos ogłosił w Gazecie Polskiej prześwietne „Szkice Węglem,“ w których włościanin otumaniony przez pisarza, dzięki niedołęstwu i obojętności inteligencyi wiejskiej, został zbrodniarzem — wówczas Przegląd Tygodniowy zawołał:
— Cóż to za społeczeństwo zgniłe maluje nam Litwos, jakiem prawem obryzguje nas błotem?...
Szkice te tymczasem były gorzką lecz konieczną nauką dla obojętnych, dotknęły kwestyi współczesnej i w niejednym obudzić mogły drzemiące poczucie obowiązku. Inaczej rzecz się ma