Strona:Boy-Żeleński - Piekło kobiet.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

Społeczeństwo nasze ma dość naiwny stosunek do prawa. Może dlatego, że nie mieliśmy tak długo własnych praw, że rządziły nami prawa obce, narzucane nam, tworzone daleko gdzieś w obcych stolicach, nawykliśmy uważać prawo za jakiś dopust boży, czy za jakiś święty dekalog, gdy to są poprostu ustawy, które my, ludzie, tworzymy sobie dla naszego ziemskiego porządku, które można dyskutować, starać się je zmieniać, krytykować je. Zwłaszcza dziś, i zwłaszcza u nas.
Stary Montaigne, zastanawiając się nad względnością pojęć prawnych, czyni słynną uwagę, że to, co jest „zbrodnią z jednej strony rzeki, może być prawem po drugiej stronie rzeki“. Ale nigdy to tak bardzo nie było prawdą jak dziś, w zakresie ustawodawstwa regulującego sprawy seksualne. Dosłownie zbrodnia po jednej stronie rzeki staje się prawem lub cnotą po drugiej. Wskazaliśmy, że to samo, co jest we Francji ścigane więzieniem — propaganda środków zapobiegających ciąży — to samo jest w Anglji zalecone przez rząd, w Holandji uznane za rzecz użyteczności publicznej. I nietylko w przestrzeni istnieją te kontrasty, ale i w czasie. To, co było zbrodnią w zeszłym roku, przestaje nią być w roku następnym; tem samem ci, których dosięgnął wczoraj miecz prawa, stają się wedle dzisiejszych pojęć ofiarami zabobonu. Tak naprzykład projekt Komisji kodyfikacyjnej usunął już artykuły tyczące homoseksualizmu. Z dnia na dzień zbrodnia przestanie być zbrodnią...
Ale tutaj maleńka uwaga. I pod tym względem spotyka się dziwne nieporozumienia. To, że kodeks usuwa jakiś paragraf, nie znaczy bynajmniej, że jakąś rzecz pochwala lub broń Boże zaleca. Uznaje tylko