Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/355

Ta strona została przepisana.

Podszedłszy do baraku dalwerzinców, kazał chłopakowi poczekać:
— Kręć się tu koło baraku. Gdy zawołam, właź.
W baraku było niezwykle cicho. Zobaczywszy „Egipcjanina“, dalwerzincy podstąpili bliżej. Widać było, że czekali na niego.
„Egipcjanin“ usiadł przy stole, wyciągnął worek z tytoniem i spokojnie począł sobie kręcić papierosa! skręciwszy, podsunął worek z tytoniem najbliższemu z robotników: na, weź, poczęstuj się.
Wszyscy milczeli.
— No, jak? Namyśliliście się? — rzucił wreszcie „Egipcjanin“, zaciągając się papierosem.
Odpowiedzi nie było.
— No, co, języki wam zaschły?
— Niech Kuzniecow mówi, — zaproponował chłopek z rudą brodą.
Rozpychając tłum, wyszedł naprzód młody mężczyzna z wytatuowanem na lewej ręce dużem sercem, przebitem strzałą:
— Co do przeproszenia, niech będzie: jeżeli wszyscy robotnicy mówią — niesłusznie, znaczy się niesłusznie. A co do tego, żeby wydać towarzyszy, — wszyscy postanowili, wszyscy odpowiadają narówni. Nikt nas nie podburzał, i nikogo nie będziemy wydawać.
— A tobie komu wydawać każą? Policji carskiej? — zeskoczył ze stołu Halcew, następując na Kuzniecowa. — Wykuł napamięć: „nie wydamy" i „nie wydamy“ i myśli — solidarność robotnicza! Z kim trzymasz solidarność? Z wrogiem klasowym,