Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

Nad wszystkiem unosił się zapach potu, wina i pudru, jak nieuchwytna, przezroczysta mgła, którą paruje w lecie rozkołysana rzeka tłumu.
Rozgrzane do czerwoności domy wypacały bez przerwy dziesiątki coraz to nowych mieszkańców. Temperatura rosła z chwili na chwilę. W rozpalonych rondlach placów, tu i ówdzie, tłum zaczynał już bulgotać, jak wrzątek, dokoła improwizowanych straganów z lemonjadą i mrożoną miętą. Wyrywano sobie nawzajem z rąk chłodne szklanki z zielonkawym i białym płynem.
Raz po raz, odgarniając tłum wiosłem chrapliwej syreny, przepływały ulicami naładowane po brzegi arki przedsiębiorstw turystycznych, unoszące na falach tego potopu demokracji wybrane pary czystych i nieczystych — przeważnie z jednego i tego samego gatunku Anglosasów — obserwujące z ciekawością przez lorgnony i lornetki dobrze odżywionych, obłaskawionych i dobrodusznych zdobywców Bastylji, w milczącem, choć głębokiem przeświadczeniu, że cała sławetna Rewolucja Francuska nie była w gruncie rzeczy niczem innem, jak jeszcze jedną pomysłową imprezą odwiecznego Cooka, pretekstem do dorocznych wystawnych obchodów, obliczonych na cudzoziemców i wkalkulowanych z procentem w koszty autokarowego biletu.
Tańczących naogół było znacznie mniej, niż przypatrujących się, i któryś z zawiedzionych gentlemanów słusznie wyrzucał zakłopotanemu przewodnikowi, że paryżanie obchodzą swoje święto bez temperamentu.
Z temperamentem i werwą obchodziły 14 lipca dzielnice cudzoziemskie: Montparnasse i Dzielnica Łacińska.
Na ciasnym kwadracie pomiędzy „Rotondą“ i „Domem“ ośm rozstawionych jazz-bandów ostremi tasakami synkop ćwiartowało żywe mięso nocy na posiekane ochłapy taktów. Różnojęzyczny tłum Amerykanów, Angielek, Rosjan, Szwedek, Japończyków i Żydówek demonstrował spazma-