Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

latywały potokiem gotowe ubrania, kapelusze, parasole, kolaski, domy, ulice, miasta... I budząc się w nocy, P’an marzył: wyrośnie, przedostanie się tam — pieszo oczywiście nie da rady, no, powiedzmy, okrętem — podpatrzy, wytropi i wykradnie tajemnicę białych ludzi, powróci z nią do Chin, pobuduje wszędzie olbrzymie maszyny, a przy maszynach (Czao-Lin mówił, że nawet przy maszynach niezbędni są robotnicy) — postawi białych ludzi, tych, co to nie lubią pracować, i zmusi ich do pracowania dzień i noc, żeby odpoczywali sobie zahukani, zamęczeni, wygłodniali Chińczycy.
Niekiedy wyjeżdżali z Czao-Linem za miasto rozwozić skrzynki po podmiejskich osadach, i wówczas Czao-Lin, śmiejąc się, dawał P’anowi do rąk kierownicę i uczył go powozić wehikułem. Jak się okazało, to żadna sztuka. Pod dotknięciem drżącej dziecinnej ręki i nóg wóz toczył się posłusznie, skręcał, przyśpieszał i zwalniał biegu, jakgdyby nie zauważał, że kieruje nim nie Czao-Lin, lecz mały chłopczyk P’an. Nazywał się niezrozumiale: Au To Mo-bil.
Później P’an przekonał się, że to nie imię, lecz nazwisko. Imiona miewał inne. Jeżdżąc po mieście, Czao-Lin uczył P’ana po zewnętrznych oznakach rozpoznawać imię każdego pojazdu. Imiona bywały dziwne, zapamiętywał je z trudnością: Bra-Zje, Pa-Nar, Dai-Mler, Na-Pjer, Re-No.
Raz, po drodze, wyminęli czarny, lakierowany wóz, zgrabny i zbytkowny, jak czarodziejski palankin z firankami w oknach i miękkiemi, szaro-aksamitnemi poduszkami. Nazywał się jeszcze dziwaczniej: Mer Ce-des. Czao-Lin odprowadził go rozmiłowanym wzrokiem:
— Na takiej maszynie cały świat objedzie!
P’an zaciekawił się:
— A do Europy na takiej dojedzie?
— I do Europy dojedzie.
P’an obejrzał się z zachwytem. Ale pojazdu już nie było. Zniknął.