Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

dzięki swym stosunkom sprowadził do Ameryki dżumę, bo przecież jest rzeczą nie ulegającą najmniejszej wątpliwości, że na trzy tysiące osób, opuszczających Paryż, u kilku bodaj z nich okaże się ona w drodze lub po wylądowaniu. Odmawiam.
— Nie należy odmawiać bez namysłu. Niech się pan wprzód dobrze zastanowi.
— Zastanowiłem się już. Nie mogę brać na siebie podobnej odpowiedzialności. Dlaczego obraliście sobie panowie właśnie Amerykę? Jedźcie do Afryki, do Azji.
— Żydzi nie mają co robić w Afryce ani w Azji. W Ameryce każda rodzina żydowska ma krewnych i Ameryka jest najbardziej odgrodzona od Europy. Zresztą w pańskim własnym interesie leży, aby żydzi pojechali do Ameryki. Gdyby jechali do Afryki lub Azji, nie potrzebowaliby pańskiej pomocy.
— I nie mieliby powodu zabierać mnie ze sobą. Rozumiem to doskonale. Tem niemniej tego, czego ode mnie żądacie, podjąć się nie mogę. Zastanę w Paryżu.
— Pan jest samobójcą. Pan chce umrzeć, mając możność ratunku.
— Ratunek jest wątpliwy, skoro, uciekając do Ameryki, mam do niej przywieźć z sobą dżumę. To nie ratunek, to jedynie odroczenie.
— Pan jest pesymistą. Gdzie jest powiedziane, że pośród Żydów, którzy wyjadą, musi się zaraz znaleźć ktoś chory? Wszystkich przed wyjazdem zbadają lekarze. Wszyscy odbędą trzydniową kwarantannę. Gdyby ktoś w drodze zachorował na okręcie, wrzuci się go poprostu do morza. A gdyby nawet, przypuśćmy najgorsze, jeden, czy dwóch Żydów zachorowało po wylądowaniu, to przecież to się nie nazywa jeszcze epidemja. Od dwóch Żydów nie zarazi się cała Ameryka.
— Na trzy tysiące zachorować może nie dwóch, lecz trzystu Żydów.