Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/114

Ta strona została uwierzytelniona.

entom czasy, kiedy te kanapy, żyrandole, nazwy, sztuczne palmy, boazerje, medaljony, były ostatnim krzykiem mody. Świadczą o znikomości rzeczy ludzkich, są śmieszne i ponure, bolesne i przykre, jak stary elegant w żantylku z przed lat trzydziestu, frywolna piosenka w kabarecie podmiejskim, jak uwodziciel z prowincji i niemożliwy romans erotyczno-psychologiczny, który już dawno przestał się podobać panienkom z poczty i telegrafu.

Pewnej nocy dżdżystej wynędzniały i wyświechtany „Mozart“ z krańców ulicy Fryderyka podejmował kawą, likierami, piwem, wódką, buljonem, parówkami, grogiem i sznapsem gwarne grono zwykłych bywalców. Damy w bardzo cielistych pończochach, panowie w przedziwnie barwnych koszulach sportowych, z masywnemi sygnetami na grubych placach, melonikami na głowach i pękatemi cygarami w ustach. W okresie wszechwładzy filmu i kina znamy wszyscy lokale tego rodzaju. Istnieje tylko obawa, że poddajemy się obcym wpływom, widzimy wszystko w czarnych kolorach i źle sobie tłumaczymy najniewinniejsze gesty. Pan w meloniku nie wszczyna awantur przy lada okazji. Przeciwnie, dba o elegancję i etykietę dworską, oczywiście — do czasu.