Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak go wypuszczą, pogadamy. On wie. On jest od tych rzeczy. Jeżeli się coś stało na dworcu kolejowym... to jego wydział. On wie.
— Psst! Rudi!! — syknęła dama. — Znów krzyczysz? Uważaj!
— A cóż, u djabła starego! — ryknął basem atleta — mówić już nie wolno? Czy ja tu komu pikę w ucho wsadzam? Interes jest czysty, jak łza. Powiadam właśnie...
— Rudi! Rudi!...
Ostrzyżona kobieta chrząknęła i szybkim ruchem oczu i głowy zwróciła uwagę swoich współbiesiadników na Meca, który właśnie papierową serwetkę przerabiał na tak zwanego „gołębia“.
Atleta umilkł. Odsunął kufel. Obejrzał się raz. Obejrzał się drugi raz. Wstał. Odwrócił z hałasem krzesło. Znów usiadł. Obejrzał Meca dokładnie, od stóp do głów i od głów do stóp i jeszcze raz pokolei w obu kierunkach pionowych i jednym poziomym.
— A prawda! — rzekł. — Ja tę twarzyczkę znam. Ja tę twarzyczkę dalibóg pamiętam. Ptaszki sobie z papieru fabrykuje po nocy? Zaraz, zaraz. Myśmy się już gdzieś widzieli, panie ten... Myśmy się już spotkali na parkietach, panie tego...