Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Huknął nagle pięścią w historyczny blat marmurowy, aż brzękło.
— Coś pan za jeden? Z kim mam przyjemność?
Mec wstał i ukłonił się.
— Nazywam się Wiktor Mec. Doktór Wiktor Mec... Fizyk... Jestem tu przejazdem...
— A? Doktór? Oni tam wszyscy są doktorzy. Ja bardzo lubię takich doktorów, panie... Takich fizyków! Wymaszeruje pan stąd natychmiast. Prawa, lewa. Lewa, prawa... Kierunek — ku drzwiom!...
— Jeżeli to panu sprawi przyjemność — rzekł Mec drżącym głosem. — Owszem, chętnie. Nie upieram się. Pan tu jest oczywiście u siebie... a ja... Cóż ja?...
Rzucił dwie srebrne marki na stół, złożył towarzystwu ukłon głęboki i wyszedł.
Podniósł kołnierz od palta i ruszył na chybił-trafił, wprost przed siebie przez puste ulice ku stacji kolei podziemnej. Ktoś szedł za nim, ktoś wyszedł zaraz po nim z kawiarni i teraz usiłował go dopędzić.
— Zobaczymy! — myślał Mec — ja kiedyś byłem wcale niezłym piechurem. Nogi mam dość długie. Nie mógłbym, oczywiście, brać udziału w zawodach olimpijskich... Aha! Zaczyna biec lekkim truchtem? Dobrze. Biegnijmy i my.