Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan nie rozumie, że herbatę można było przecedzić, odparować i bromek radu strącić i ocalić? Chyba pan tego cennego roztworu promieniotwórczego wówczas nie pił? Co? Gadaj pan!
— Nie. Chyba nie piłem. Szklanka z wystygłą herbatą musi jeszcze stać gdzieś w zapomnianej szafie.
— Herbata!? Herbaty dawno niema! Czterysta dolarów! Najdroższy napój na świecie pan sobie spreparował — i to na mój rachunek! Każda kropla po dolarze! Bodaj pana jasne pioruny... Co począć?
Obaj panowie umilkli, pochylili głowy, zmarszczyli czoła. W świetle szarzejącego dnia widać było dwie skulone, zziębnięte postacie. Pracowali myślą tak intensywnie, że gdyby mózg ludzki doprawdy — jak twierdził Kozdrajski — wysyłał w pewnych chwilach fale elektryczne, wszystkie czulsze radjostacje na ziemi dzwoniłyby tego rana donośnie na alarm.
— Ma profesor rację — szeptał Daverroes. — Co się stało z herbatą? Czyżbym nosił w sobie dotąd piętnaście miligramów radu?
— Nie! — mówił Mec. — Nic już nie wymyślę... W głowie mi się mąci! Niech pan uważa. Tu mieszkam. Pensjonat „Bernhardi“. Przyjdzie pan do mnie jutro. Nigdy panu świetnej przyszłości nie rokowałem, ale że