Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

pan się będzie włóczył po nocy i wysiadywał w podejrzanych knajpach na krańcach Berlina — tego nie przewidziałem... Ma pan tu pięć dolarów. Głupstwo. Zwróci mi pan, kiedy pan zechce. Dobranoc. Do jutra.
Otworzył ciężkie drzwi wejściowe, pchnął, wsadził but między masywne podwoje, żeby się znów nie zatrzasnęły i rzekł:
— To nie jałmużna. To pożyczka. Niech się pan nie krępuje. Żeby pana wszyscy djabli. Radjum do herbaty sypie! Herostrat! Attyla! Dżyngis-chan!
Mec szedł już po schodach na górę, stąpał po wyszarzanym dywaniku, ale jeszcze, odwróciwszy się na zakręcie, dojrzał przez drzwi oszklone swego dawnego studenta. Osobnik ten obracał w ręku papierki dolarowe i — śmiał się! Najwyraźniej śmiał się nu całe gardło i od ucha do ucha.
— Prawdopodobnie jest obciążony dziedzicznie — myślał Mec. — To idjota... I jako taki ma chyba mało sobie równych w dzisiejszej Europie. Schyłek życia mi całkowicie zapaskudził... Cymbał.