Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

w szkłach, białe obrusy, puszyste dywany. Kozdrajski zawadjacko wepchnął półkoszulek, mocniej zawiązał krawat i w jakiemś pas mazurowem ruszył naprzód.
— Za mną, profesorze. Uszy do góry! Gdzie, jak gdzie, w knajpie zawsze jestem najrozmowniejszy. Rzecz przyzwyczajenia.
Przy dużym stole pod bufetem siedziały już trzy osoby, które czekały na Husiatyńskiego i na obiad. Zaszurgotały krzesła i utartym zwyczajem trzy osoby nowoprzybyłe musiały podać ręce trzem osobom dawniejszym, osiadłym, co wytwarza — jak wiadomo — dziewięć różnych kombinacyj arytmetycznych. Potem dopiero podano wódkę, kieliszki i serdelki w sosie pomidorowym.
Mec poznał bardzo kształtną, wysoką, postawną blondynę. Mówiła głosem nieco sztucznym, bardzo wytwornie, błyskała pierścieniami i śmiała się z byle czego dla ożywienia rozmowy. Siwy pan był dziennikarzem, feljetonistą, korespondentem jakiegoś pisma lwowskiego. Jegomość o wyłupiastych oczach nic nie mówił. Mruknął nazwisko dwa razy, ale dość niewyraźnie (brzmiało to jak Ulik albo Wynik), poczem wpatrzył się w talerz okiem filozofa i myśliciela.
— Pan wie, przy kim pan siedzi, profesorze? — rzekł