Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Profesor miał zawsze takie ładne oczy? Profesor nigdy nie golił wąsów?
Kacenszprung, dentysta, czynił, co mógł, żeby zaimponować towarzystwu i zwrócić wreszcie uwagę na swoją niewielką osobę. Szeleścił żółtawą pokrywą, przypominającą skórkę od serdelka, wyjmował z przeróżnych kieszeni — a miał ich akurat czternaście — kartki papieru, notatki, listy, bilety wizytowe, grzebyki, lusterka, ołówki, kwity, kartki ulgowe do teatrów miejskich.
— W Wiedniu — mówił — muszę odwiedzić hrabinę Montecuccoli. Leczyła się u mnie, jestem z nią na ty, wprawiłem jej dwa przednie zęby i koresponduję z nią stale. Trzeba też będzie wpaść na chwilę do Fifi, do księżny Metternich. Ta kobieta przepada za mną. „Benek — mówi o mnie do męża, starego Metternicha — to dla mnie ideał urody męskiej. Nie jest duży, ale żylasty i zwinny. Japończycy są też małego wzrostu a co to za naród...“ Bardzo lubię Windischgrätza i Ryszarda Straussa. Robiłem im złoty mostek i sztuczne podniebienie. Mussolini, kiedy przemawia publicznie, zawsze wkłada moje zęby.
Ja też sobie poblaguję — myślał Mec. — Słońce świeci, olbrzymia kobieta się mną interesuje... Dlaczegóż mam wiecznie odgrywać rolę niedojdy i aptekarza z prowincji?