PERLMUTTER: Nie chodzę do kabaretu i nie znam żadnych tancerek ani Zambeziówien!...
GORDON: Hm. Poczekaj. Ja tu mam lepszą fotografię (wyjmuje kartę pocztową). A teraz? Poznajesz? Kto to jest?
PERLMUTTER: Bo ja wiem. Osoba płci żeńskiej. Ze względu na kostium przypomina cokolwiek Wenus z Milo.
GORDON: Nie poznajesz? Jeszcze nie poznajesz? A pamiętasz ową knajpkę „pod Łososiem“, pamiętasz nasze obiady za czasów studenckich w Wiedniu?
PERLMUTTER: Nie przypominaj mi tych obiadów. Do dziś dnia się leczę na katar żołądka!
GORDON: A pamiętasz ową kelnerkę Lolę, w której się ongi — platonicznie, jak na matematyka przystało — kochałeś?
PERLMUTTER: Ja? Ja się kochałem?
GORDON: Chciałeś się nawet z nią ożenić. Twierdziłeś, że tylko kobieta z ludu i przy tym szatynka zdolna jest zrozumieć wzniosłe posłannictwo matematyka.
PERLMUTTER: Coś sobie przypominam. Pracowałem wtedy nad szeregami transcendentalnymi i chciałem się z jakąś szatynką ożenić. Ale mi raptem uciekła z poetą czy też z farmaceutą.
GORDON: To właśnie ona! To Lola Zambezi. Ja ją poznałem od razu z tej kiepskiej podobizny na programie.
PERLMUTTER: Ta Zambezi — to ona? To Lola? Spod „Łososia“?
GORDON: Oczywiście! I patrz, Perlmutter, co to znaczą wspomnienia młodości. Zobaczyłem ją na tym programie — coś mnie chwyciło, ubrałem się we