do apteki, tylko nie do tej pierwszej ale do czwartej z kolei, którą pani zobaczy po drodze! I niech pani przyniesie... Co ona ma przynieść?
GORDON: A bo ja wiem! Pixavonu!
PERLMUTTER: Niech pani przyniesie wielką butelkę „Pixavonu“. Największą, jaką mają! Do użytku wewnętrznego. Prędzej! Uf! Poszła. A co to jest „pixavon“?
LOLA (wybucha śmiechem): Środek na porost włosów! Perlmutter, pójdź niech cię uścisnę.
PERLMUTTER: Dobrze. Ale teraz dość! Musimy sytuację wyjaśnić. Najdroższu Lolu!...
LOLA: Brawo, Perlmutter! Nareszcie mówisz, jak na „szentelmena“ przystało!
PERLMUTTER: Najdroższa Lolu, nie tłumacz sobie tego fałszywie i nie posądź nas o brak gościnności, ale sytuacja jest tego rodzaju, że... Mów ty, Gordon!
GORDON: Uważasz Lolu, rzecz się ma tak. Ja tu jestem — jak to już wiesz — docentem na uniwersytecie...
LOLA: A Perlmutter?
GORDON: Perlmutter piastuje również posadę asystenta... Stanowiska, które obaj zajmujemy...
LOLA: Asystent? Perlmutter, toś ty zdał egzamin?
PERLMUTTER: Zdałem. Już dawno! To nie ma nic do rzeczy.
LOLA: Patrzcie państwo! Zdał egzamin! A to niespodzianka. Z pozoru taki niedojda, a doktorat zrobił. Perlmutter, powinieneś się natychmiast ostrzyc i ożenić! Doktor, patrzcie państwo!
PERLMUTTER: Doktor. Właśnie. Ja jestem doktor. Gordon jest doktor. I z tego względu powin-