Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/185

Ta strona została przepisana.

wieczór — poznałem ją odrazu po maleńkiej nóżce, widocznej z pod sukni, gdy zeskakiwała ze stopnia powozu. Wychylając się z balkonu, miałem właśnie szepnąć „Mon ange!“ — tonem, naturalnie, dosłyszalnym jedynie dla ucha miłości, gdy druga jakaś postać wyskoczyła z powozu wślad za nią — postać również w płaszcz otulona; jednakże ta noga zabrzęczała ostrogą o trotuar, i głowa w męskim kapeluszu przesunęła się pod sklepioną bramą pałacyku.
Pani, panno Eyre, nigdy nie odczuła zazdrości, nieprawdaż? Naturalnie, że nie: nie potrzebuję pani pytać; ponieważ pani nigdy nie zaznała, co to miłość. Obydwa te uczucia pozna pani jeszcze z doświadczenia; dusza pani śpi; musi przyjść jeszcze ten wstrząs, który ją obudzi. Pani sobie wyobraża, że całe życie popłynie tak spokojnie, jak dotychczas młodość pani. Płynąc przed siebie z zamkniętemi oczyma i zatkniętemi uszami, ani pani nie widzi skał podwodnych, ani nie słyszy rozbijających się o ich podstawę bałwanów. Ale ja pani mówię — i niech pani zapamięta moje słowa — dojdzie pani kiedyś do skalistego przejścia w kanale, gdzie cały życia strumień rozbija się w wirach i zamęcie, w łoskocie i pianie — i albo ostre skały rozbiją panią na atomy, albo jakaś potężna fala dźwignie ją i uniesie spokojniejszym prądem — jak mnie w tej chwili.
Lubię taki dzień; lubię to niebo stalowe; lubię surowość i ciszę tego zmrożonego świata. Miłe mi Thornfield, jego staroświeckość, ustronność, drzewa stare, pełne gniazd wronich, i ciernie, i szara fasada domu i rzędy ciemnych okien, odbijających to metalowe niebo. A jednak jakże długo nienawidziłem samej myśli o niem, stroniłem od niego, jak od siedliska zarazy! Jak ja dotychczas nienawidzę...
Zgrzytnął zębami i zamilkł; wstrzymał kroki i tupnął o stwardniałą ziemię, — jakgdyby jakaś myśl nienawistna chwyciła go w kleszcze i trzymała tak, że nie mógł ruszyć z miejsca.
Wracaliśmy aleją, gdy w ten sposób stanął; dom był przed nami. Podnosząc oczy do jego blanków, rzucił ponad nie spojrzenie, jakiego nigdy przedtem ani potem