Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

nierz, ale wskutek swej zarozumiałości nie do użytku. Według swego własnego zdania, był on pierwszym żołnierzem w armji.
Duplessis, jak ja sam, był Gaskończykiem, bardzo dobry chłopiec, jak wszyscy Gaskończycy.
Służbę pełniliśmy na zmianę, dzień po dniu.
W dniu, o którym mówię, służba przypadała na Cortexa. Widziałem go jeszcze przy śniadaniu, ale potem nie było widać ani jego, ani jego konia.
Masséna przez cały dzień znajdował się w swem zwykłem, ponurem usposobieniu. Spotrzebował wiele czasu na obserwowanie przez lunetę linij angielskich i ruchu statków na Tajo. Nie powiedział nam ani słowa o posłannictwie, z którem wysłał naszego kolegę, a nie było naszą rzeczą zapytać go się o to.
Następnej nocy około godziny dwunastej stałem przed głównym namiotem. Masséna wyszedł i stał pół godziny na jednem i tem samem miejscu bez ruchu, patrząc ze skrzyżowanemi na piersiach ramionami przed siebie na wschód. Stał taki zimny i wyprężony, że otuloną w płaszcz tę postać w trójgraniastym kapeluszu można było uważać za jakiś posąg.
Na co patrzył, nie mogłem przeczuwać; wreszcie jednak wyrzucił z siebie straszne przekleństwo, odwrócił się, wszedł do namiotu i zaciągnął gwałtownie za sobą zasłonę.
Nazajutrz rano Duplessis, drugi adjutant, miał już z samego rana jakąś rozmowę z marszałkiem, po której nie było widać ani jego, ani jego konia.
Następnej nocy czuwałem w przedpokoju, Masséna przeszedł obok mnie, a ja spostrzegłem przez otwór, iż patrzył znowu na wschód, tak samo, jak poprzedniej nocy. Stał znowu pół godziny, jak czarny cień w ciemności. Następnie zawrócił, zaklął i poszedł do siebie.
Już zazwyczaj był starym mrukiem, ale gdy mu