Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

— Jakto! jeszcze nie!
— Trudno, mój kochany, wiesz, że ogon naszego ptaka ma służyć za ster. Najmniejsza pomyłka, a wszystko na nic.
— Dobrze już, dobrze — znacie się na tem lepiej odemnie. Poczekam, ale tymczasem będę pracował nad drugiem skrzydłem...
— Astro — rzekł Leonard — nie spiesz się, bo trzeba będzie może co zmienić.
Kowal podniósł delikatnie trzcinowy szkielet, rozpostarty na sieci sznurów, skręconych z kiszek wołowych, i nagle, zwracając się do Leonarda, szepnął:
— Mistrzu, mistrzu! Choćby wasze obliczenia dowiodły, że nie można latać tą maszyną, ja jednak spróbuję na własną rękę i wzlecę w obłoki, muszę latać, jeszcze nie teraz...
Urwał. Leonard spojrzał na szeroką, płaską twarz kowala, wyrażającą niezwykły upór i zaciętość.
— Mistrzu powiedźcie mi prawdę — szeptał Astro, — czy my będziemy latali?
W tych słowach, brzmiało tyle obawy, a zarazem tyle nadziei, że Leonard nie śmiał rozwiać jego złudzeń.
— Zapewne — odrzekł, spuszczając oczy — nie można ręczyć. Ja jednak sądzę, że będziemy latali.
— A więc dobrze, to mi wystarcza. Już o nic więcej pytać nie będę. Skoro wy sami mówicie, że będziemy latali, to będziemy. Wybuchnął śmiechem szczerym, dziecinnym.
— Co się stało? — pytał Leonard zdziwiony.
— Przepraszam was mistrzu, lecz gdy myślę o Medyolańczykach, o Francuzach, o księciu, to mnie pusty śmiech porywa. Oni tam biorą się za czuby i myślą zapewne: „Dokazujemy wielkich rzeczy!“ Biedne robaki, czołgające się po ziemi! Żaden z nich nie wie, jaki cud gotuje się tutaj. Wyobraźcie sobie, mistrzu, jak otworzą usta i oczy, gdy zaczniemy wzbijać się w obłoki. A będziemy latali nie tak, jak te drewniane anioły, poruszające skrzydłami ku uciesze gawiedzi. Ujrzą i oczom własnym uwierzyć nie zechcą. „To bogowie!“ — pomyślą. Mnie, to chyba nie wezmą za obywatela niebios, prędzej do dya-