Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

— Madonno — rzekł — coś was trapi.
Liza podniosła na Leonarda oczy głębokie, spokojne.
— Istotnie — odrzekła — Dianora zasłabła... Przez całą noc nie spałam.
— Jesteście może zmęczeni. Odłóżmy seans na inny dzień — rzekł malarz.
— Nie, nie — broniła się — Czyż wam nie żal tracić takiego dnia? Patrzcie światło tak blade, a cienie tak przejrzyste. Lubicie takie oświetlenie. — Wiedziałam — dodała, po chwili milczenia — wiedziałam, że będziecie na mnie czekali. Przyszłabym wcześniej, ale zatrzymała mnie madonna Sofonisba — swojem gadulstwem...
— Więc to dlatego! Nie dla choroby Dianory! Ha! prawda, nieraz czcze gadaniny zasępiają nam duszę i drażnią nas bardziej od naszych własnych zmartwień.
Kiwnęła głową, widać było, że już oddawna przyzwyczaili się rozumieć bez słów: dość im było spojrzenia.
Zabrał się znowu do roboty.
— Opowiadajcie mi — prosiła monna Liza.
— O czem? — zapytał.
Po chwili namysłu, rzekła:
— Opowiedzcie historyę o królestwie Wenery.
Lubiła najbardziej opowieści, na tle osobistych wspomnień Leonarda, jego podróży, jego spostrzeżeń nad przyrodą.
Na dany znak mistrza, Andrea Salaino wziął skrzypce, zaś Atalanta — srebrną lutnię; przy tym wtórze Leonard opowiadał głosem dźwięcznym, przyciszonym. — Była to jakby kołysanka.
„Ci, którym przeznaczono zginąć na morzu, wśród burzy, widzą wyspę Cypr, królestwo bogini miłości. Wielu kapitanów, zwabionych jej pięknością, kierowało ku niej swe statki, a zawsze pochłaniały je fale zburzone. Ileż to okrętów poszło na dno, ile rozbiło się o skały, stojące na straży tej wyspy. Do dziś dnia sterczą tam ich szkielety, nawpół zagrzebane w piaskach nabrzeżnych, pokryte morskiemi trawami. Tyle tułowiów bieleje tam na słońcu, że patrząc, możnaby przypuścić iż nadszedł już dzień Sądu Ostatecznego, w którym morze