Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

Ciężkie, okute wozy wiozły dary. Fedor jechał obok na siwo-jabłkowitej klaczy. Jego olbrzymi wzrost zwracał powszechną uwagę. Miał twarz szeroką, o wystających kościach policzkowych, włosy czarne, jak smoła, a oczy jasno-niebieskie, z których przebijała nienasycona ciekawość i dziwna mięszanina zuchwalstwa i nieśmiałości, prostoty i chytrości, smutku i odwagi — łączące się nieraz w duszy słowiańskiej.
Fedor słuchał rozmowy swoich towarzyszów, dziwujących się obyczajom Włoch i Francyi.
Obok jechali, także konno, Ilja Kopiła i Eutych Gagar.
Twarz Ilji była sroga, ponura, miał włosy i brodę siwą, cała jego postać tchnęła powagą, ale z małych, błyszczących oczu przebijała chytrość.
Eutych mógł mieć lat trzydzieści, był tak szczupłym, że zdala można go było wziąć za młodzieniaszka. Nosił rzadką bródkę, miał twarz bezbarwną, jedną z tych, które nie wrażają się w pamięć. Rzadko ożywiał się, a wtedy w szarych oczach zapalały się niezwykłe błyski.
Kilka słów rozmowy doleciało Fedora, domyślił się, że Gagar i Kopiła rozmawiają o świętych obrazach.
— Malarze włoscy — mówił Ilja z oburzeniem — przedstawiają Najświętszą Pannę z gołą głową i zwichrzonemi włosami.
— Cóż w tem złego? — wtrącił Fedor.
— Nie znasz się na tem — zgromił go starzec. — Święci muszą być odtwarzani wedle opisów Ojców Kościoła.
— Wszystko, co piękne, powinno być świętem — dowodził Fedor.
— Nie! — zawołał Ilja z gniewem — bywa piękno grzeszne, takie pochodziło od szatana.
Młodzieniec nie mógł w to uwierzyć; tak jak swego czasu Giovanni Beltraffio szukał ideału, nie bacząc, gdzie go znajdzie.

VI.

Umieszczono ambasadę rossyjską w domu królewskiego notaryusza, imci Wilhelma Borreau, opodal wieży zegarowej; byłto jedyny dom wolny w całem mieście.