Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

prosić! Ale to jest polityka. Wszedłszy między wrony, trzeba krakać, i jak one.
Na progu Studiolo ukazał się starzec łysy i garbaty. Książę uśmiechnął się do niego przyjaźnie i dał mu znak, żeby czekał. Drzwi zamknęły się znowu, głowa znikła.
Sekretarz zaczął przedstawiać inną sprawę stanu. Il Moro słuchał go z roztargnieniem, od czasu do czasu spoglądając na drzwi Studiolo. Imć Bartolomeo zrozumiał, że książę ma uwagę rozproszoną, skończył swój raport i wyszedł.
Wtedy książę zbliżył się do drzwi na palcach.
— Bernardo! Bernardo! To ty? — szepnął.
— Tak, Wasza Książęca Mości.
Do pokoju wbiegł poeta nadworny Bernardo Bellinciani; twarz jego napiętnowana była wyrazem służalczym. Chciał przyklęknąć i ucałować rękę Ludwika, ale ten ją cofnął.
— Czy już powiła? — szepnął niespokojnie.
— Raczyła powić w nocy.
— Czy zdrowa?
— Dzięki Bogu.
Książę przeżegnał się.
— Czy widziałeś dziecię? — Chłopiec czy dziewczynka? — zapytał.
— Chłopak, zdrów, tęgi i krzykliwy. Ma włosięta jasne, jak u matki i oczy czarne, rozumne, zupełnie jak Waszej Miłości. Widać zaraz, że pochodzi z krwi królewskiej. To mały Herkules w kolebce. Madonna Cecylia nie może mu się napatrzeć. Kazała mi zapytać, jakie imię byłoby miłe Waszej Książęcej Mości?
— Myślałem już o tem — odrzekł Il Moro — nazwiemy go Cezar. Jak ci się to imię podoba?
— Wspaniałe, starożytne i pięknie brzmiące. Tak, tak, Cezar Sforza — to imię bohatera.
— A mąż? Co porabia?