Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/309

Ta strona została przepisana.

leciało już jego uszów, myśl nowa, dziwna, przestrzelista, zaświtała w jego pojęciu. Przez chwilę stał osłupiały, niesłyszący pochwał ani pytań jakiemi go wciąż oblegano, aż nagle rzucił się ku Pannie Młodéj, chwycił ją gwałtownie za rękę, i zapytał zdławionym głosem:
— Tak to więc, na imię Wacpani, Krystyna?
— A jakże? Na Chrzcie Świętym dano mi: Krystyna. Jedyna też to rzecz co mi się ostała po moich biednych, zatraconych rodzicach. Ale pozwól Waszmość.....
To mówiąc wstawała od nóg Starościny, i usiłowała wyciągnąć swoją rękę z rąk Pana Kaźmiérza. Tymczasem ten zamiast puścić, coraz mocniéj ściskał, i coraz natarczywiéj pytał:
— Jeszcze..... jeszcze..... Ile Wacpani lat miałaś jak cię z domu wzięły pogany?
— Ach Boże! Co to Waszmość może obchodzić?
— Gadaj Wacpani, ja chcę wiedziéć, ja muszę wiedziéć.....
— A no, coś tak, trzy czy cztery..... wszak prawda, Pani Matko?
— Czysta prawda. — Potwierdziła Starościna. — Wyglądała na czteroletkę, i już wcale dobrze gadała.
— Na miłość boską! — Wołał Pan Kaźmierz głosem coraz mocniéj wzruszonym. — To właśnie jak nasza Krysia. Bo trza wiedziéć Wacpaństwu, żem i ja w onym dziecinnym jassyrze utracił siostrę, co zwała się Krysia, i miała ko-