Strona:Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 1 Mowy.djvu/257

Ta strona została przepisana.

ukazuje mu niejaką nadzieję podzielenia się zyskiem. Człowieka potulnego i bynajmniej nieupartego łatwo zniewala, i jeszcze raz oświadcza że tym sposobem kolumny przyjmować będzie. O tym niesłychanym wymyśle i niespodziewanem nieszczęściu sieroty zara uwiadomiony został, K. Mustiusz ojczym sieroty, który niedawno umarł, stryj M. Juniusz i P. Potitiusz, człowiek surowych obyczajów. Ci całą rzecz donoszą do M. Marcella, człowieka pierwszego rzędu, bardzo ludziom usłużnego i cnotliwego, który był także opiekunem sieroty. M. Marcellus przychodzi do Werresa: jako człowiek sumienny i obowiązki opiekuna ściśle pełniący, usilnie go prosi aby zaniechał myśli wyzucia sieroty Juniusza najniesprawiedliwszym sposobem z ojczystego majątku. Werres, który był już w duchu i nadziei zdobycz pochłonął, ani słusznością przełożenia, ani powagą M. Marcella wzruszyć się nie dał. Odpowiedział że wskazanym już przez siebie sposobem gmach odbierać będzie. Kiedy zobaczyli że wszystkie przełożenia są u niego bezskuteczne, wszystkie przystępy trudne, czyli raczej zamknięte, że u niego ani prawo, ani słuszność, ani politowanie, ani prośba krewnych, ani życzenie przyjaciela, ani niczyja powaga, ani znaczenie obok pieniędzy nic nie waży; osądzili że najlepiej będzie (a komuby to na myśl nie przyszło?) udać się o pomoc do Chelidony, która za jego pretury nie tylko w sprawach cywilnych i sporach wszystkich osób prywatnych nad ludem Rzymskim przewodziła, ale nawet w rzeczach tyczących się gmachów publicznych panowała.
LII. Udał się tedy do Chelidony K. Mustiusz, rycerz Rzymski, dochodów publicznych dzierżawca, najzacniejszy obywatel: poszedł do niej M. Juniusz, stryj sieroty, człowiek najskromniejszych i najczystszych obyczajów: poszedł opiekun P. Potitiusz, dla uczucia honoru, uczciwości i usłużności najszanowniejszy z ludzi swego stanu. O! jakże twoja pretura była dla wielu przykra, boleśna, nieznośna! że resztę pominę, z jakim wstydem, z jakim żalem tacy mężowie weszli, myślicie, do domu nierządnicy? upokorzenie, do któregoby się nigdy nie zniżyli, gdyby wzgląd na obowiązek i przyjaźń do tego ich nie przymusił. Przychodzą, jak się rzekło, do Chelidony. W domu było pełno ludzi: nowych praw, nowych wyroków, nowych postanowień żądano. «Niech mi przyzna posiadanie: niech mi go nie odbiera: mnie niech nie potępi: mnie niech dobra przysądzi.» Jedni liczyli pieniądze, drudzy podpisywali obligi: był natłok, nie taki jak w do-