Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/200

Ta strona została przepisana.
—   190   —

Odbierze puhar zdrowego napoju,
Nie licz mnie, królu, do sług twoich rzędu.
Leontes.  Dość tego! Dopełń twojej obietnicy,
A bądź połowy serca mego pewny;
Złam ją, a własne pokruszysz w kawałki.
Kamillo.  Dopełnię, królu.
Leontes.  Tak, jak mi radziłeś,
Twarz mą w przyjazne uśmiechy oblekę.

(Wychodzi).

Kamillo.  O, biedna pani! — Lecz ja, co mnie czeka?
Mamże dobrego otruć Polixena,
Dlatego, że mi król to rozkazuje,
Który w otwartej będąc z sobą wojnie,
I w nasby także wojnę tę chciał zbudzić?
Lecz czyn spełniony podniesie mię w górę.
Ha! gdybym nawet tysiąc miał przykładów,
Ze kwitł szczęśliwie, kto się raz poważył
Na pomazańca pańskiego wznieść rękę,
I takbym nawet nie podjął się zbrodni;
Ale gdy tego nie znalazłem śladów
Na pergaminie, spiżu lub kamieniu,
Niech zbrodniarz nawet od czynu się wstrzyma.
Co mam więc robić? Muszę dwór opuścić,
Bo, cobądź pocznę, zły koniec mnie czeka.
Szczęśliwe gwiazdy, prowadźcie mnie teraz!
Otóż król czeski. (Wchodzi Polixenes).
Polix.  To rzecz niepojęta;
Przyjaźń ma, widzę, blednąc tu poczyna.
Ani wyrazu! — Dzień dobry, Kamillo.
Kamillo.  Witaj, o królu!
Polix.  Co słychać na dworze?
Kamillo.  Nic ciekawego.
Polix.  Królewskie oblicze
Tak się zaćmiło, jakgdyby utracił
Powiat, tak drogi dlań jak własne życie.
Właśniem go z zwykłem spotkał powitaniem,
Gdy on na stronę źrenice odwrócił,
Z ust swoich uśmiech pogardy upuścił,