Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/18

Ta strona została przepisana.

fanatyczni zakonnicy, którzy pożerają żywe barany, i o wielu innych jeszcze niemniéj dziwnych rzeczach, które ogromnie podniecały moją ciekawość. Potém zaczęto mówić o polityce europejskiéj z tym brakiem związku i jednolitości w sądach, którym odznaczają się zawsze rozmowy o polityce, prowadzone przez ludzi rozmaitych narodowości, i z temi napuszystemi choć pustemi w gruncie zdaniami, których się nieraz używa, mówiąc o jakichś dalekich wypadkach, przepowiadając jakieś dziwne sojusze lub bajeczne wojny. Potém rozmowa zeszła na Gibraltar, na ten przedmiot tak ważny a nieunikniony; na wielki Gibraltar, środek attrakcyi. ku któremu ciążą europejczycy całego wybrzeża, do którego dzieci swoje szlą na naukę, do którego jeżdżą po stroje i meble, i po to, aby usłyszéć operę i aby odetchnąć europejskiém powietrzem. Następnie mówić zaczęto o wyprawie włoskiego poselstwa do Fez, i ja, z przyjemnością niemałą, usłyszałem, iż wypadek ten ma tu daleko większą doniosłość niż sobie myślałem, że cały Tangier, cały Gibraltar a nadto Algeziras, Kadyks i Malaga są nim mocno zajęte, że karawana poselska będzie długą na całą milę, że z posłem jadą włoscy malarze, a nawet co ważniejsza jedzie z nim jakiś przedstawiciel prasy. Na tę ostatnią wiadomość wstałem od stołu i, krokiem majestatycznym, wyszedłem z sali jadalnéj.
Nieco późniéj, gdy już noc całkiem zapadła, postanowiłem raz jeszcze przejść się po mieście, aby zobaczyć jak też wygląda Tangier uśpiony. Wyszedłem. Na ulicy nie było ani jednéj latarni, ani jednego o-