Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/276

Ta strona została przepisana.

kój maurytański był wspaniale przybrany, ponieważ w sobie mieścił małą sofkę, stolik, zwierciadło i kilka krzeseł. Ściany zdobiły zielone i czerwone kobierce, sufit był malowany, posadzka z mozaiki. Jednak, jak na dom tak bogatego ministra, było to bardzo skromnie i bardzo niewiele.
Po zamienieniu kilku zwykłych, niezbędnych komplimentów, poprowadzono nas do sali jadalnéj, która znajdowała się w innéj stronie ogrodu.
Sid-Mussa. zgodnie ze swym zwyczajem, nie poszedł z nami.
Sala jadalna, podobnie jak i ta inna, była przyozdobiona zielonemi i czerwonemi kobiercami. W jednym rogu stała szafa, na niéj dwa stare bukiety sztucznych kwiatów, przykryte szklanym kloszem; obok szafy wisiało jedno z tych małych zwierciadeł w ramkach pomalowanych w kwiaty, które u nas widzieć można w każdéj wiejskiéj gospodzie. Na stole, zasłanym przepysznym obrusem i zastawionym drogą porcelaną było do dwudziestu półmisków z jakiemiś białemi, wielkiemi cukierkami w kształcie gałek i strączków; wiele butelek z wodą; ani kropli wina. Usiedliśmy i zaraz się rozpoczęło śniadanie. Składało się ono z dwudziestu ośmiu potraw, nie licząc w to owych cukierków, które już znaleźliśmy na stole! z dwudziestu ośmiu półmisków tak olbrzymich, iż każdy z nich wystarczyłby do zaspokojenia głodu conajmniéj dwudziestu osób, z których każdy miał odmienny kształt, odmienny zapach; odmienny smak. Były tam ogromne sztuki mięsa baranie z różna, kury pokryte jakąś