Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/29

Ta strona została przepisana.

który okręcony w koło zawoju spada na plecy, opasuje kibić, drapuje się na ramionach i następnie spływa aż do ziemi, przysłaniając jaskrawe barwy ubrania, drżąc, falując, wzdymając się za lada poruszeniem, za lada wiatru podmuchem, błyszcząc i mieniąc się w promieniach słonecznych i nadając całéj postaci pozór jakiegoś nieziemskiego, mglistego zjawiska. W tę prześliczną zasłonę zakochany muzułmanin owija siebie i swoją oblubienicę pierwszéj nocy po ślubie.


∗             ∗

Kto sam na to nie patrzył, ten nigdy sobie wystawić nie zdoła, do jak wysokiego stopnia posuniętą jest u Arabów sztuka leżenia. Powiedziałem sztuka, bo zaprawdę nie umiałbym tego nazwać inaczéj. W takim kątku, naprzykład, w którym dla nas umieszczenie worka łachmanów lub wiąski słomy zdawałoby się nielada trudnością, oni potrafią położyć się tak wygodnie jakby na piernacie. Owijając się, do koła każdéj wystającéj części jakiegoś budynku, wypełniają sobą wszystkie zagłębienia, przylepiają się, że tak powiem, do murów jabky płaskorzeźby, wydłużają się, spłaszczają na ziemi w taki sposób, że wziąć ich można za białe płachty rozesłane dla wysuszenia na słońcu; zwijają się w kłębek, przybierają kształt kul, sześcianów, potworów bez rąk, nóg i głowy; a wskutek tego place i ulice miasta wyglądają niby usiane