Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/403

Ta strona została przepisana.

którą Ussi uczuł na swym karku będzie zapewne piérwszém i jedyném wspomnieniem tego rodzaju, które zawieziemy do kraju. A chociaż podczas naszych przechadzek po mieście wiecznie poprzedza nas i podąża za nami tłum wielki, sądzę jednak, iż moglibyśmy śmiało bez eskorty wychodzić, nie obawiając się, aby nas zabito. Już ludność Fezu, jak to nam mówili żołniérze poselstwa, każdemu z nas, stosownie do maurytańskiego zwyczaju, nadała jakieś przezwisko. I tak, lekarz nazywa się człowiek w okularach, wice-konsul człowiek z haczykowatym nosem, kapitan człowiek w czarnych butach, Ussi człowiek w białéj chustce, komendant człowiek z krótkiemi nogami Biseo człowiek o rudych włosach, Morteo człowiek aksamitny bo ma aksamitne ubranie, a ja człowiek w podartych butach z powodu, iż ból, który czuję w nodze zmusił mię do rozcięcia jednego buta. Wszyscy, ma się rozumiéć wielce się nami zajmują, i zdaje się, że mówią o nas, iż jesteśmy straszydłami, nie czyniąc w téj mierze żadnego wyjątku, bo nawet nie wyłączając kucharza; który wszakże, gdy mu o tém powiedziano przyjął tę wiadomość z pogardliwym uśmiéchem, uderzając ręką po jednéj z kieszonek kamizelki, w któréj znajdował się list od jego kochanki. Zdaje mi się równie, że albo udają, albo naprawdę znajdują nas bardzo śmiésznymi, bo za każdą rażą, gdy na ulicy który z nas pośliznie się, lub głową zawadzi o gałęź drzewa, lub zgubi kapelusz, zaczynają śmiać się jakoś uporczywie jakby na rozkaz. Pomimo to wszystko, i pomimo malowniczéj rozmaitości widoków, ta ludność zakapturzona,