Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

i że dobro ludzkości ma na celu… Lecz nie chcę stawać do pracy z gołemi rękoma… Zakupię paręset akcyj tego przedsiębiorstwa i, jako akcjonarjusz, żądam stanowczo, byś wysłał mnie na teren przyszłej pracy, do Afryki…
Gorąco uścisnął go Halicz i zawołał:
— Nie mógłbym marzyć o lepszym pomocniku nad wuja. We trzech teraz stworzymy dzieło, które wiekopomnem będzie i które do uszczęśliwienia ludzi przyczyni się znacznie.
— Kiedyż więc mam jechać? — spytał niecierpliwie starzec, wskaż mi termin i udziel instrukcyj… Pragnę czynu, pragnę dokazać, że przydać się do czegoś mogę.
Inżynier Halicz spojrzał do notatnika i spytał:
— Czy mógłby wuj wyruszyć w drogę za trzy dni?
— Choćby jutro nawet, — odrzekł zapytany, — rzeczy mam spakowane, tak że tylko siadać na okręt i jechać.
— A więc za trzy dni, — ciągnął dalej Halicz, — wyrusza z Marsylji do Algieru okręt, naładowany częściami maszyn i przyrządów, potrzebnych nam do budowy pierwszej stacji. Możeby wuj udał się nim, a na miejscu, w Algerze, roboty będzie już niemało… Czesław udzieli tam wujowi potrzebnych wskazówek.
— Dobrze, mój chłopcze! — odrzekł, wstając, starzec, — przechodzę w zupełności pod