Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwracają na to uwagę i obydwaj europejczycy, i po chwili oczom ich ukazuje się pędzący galopem na spienionym koniu młody arab, którego biały burnus rozwiewa się wokoło nakształ skrzydeł olbrzymiego ptaka.
Dopadł wreszcie do stacji, zeskoczył ze spienionego konia i, ledwie dysząc ze zmęczenia, skierował się w stronę pobladłego z niepokoju m-r Duruy.
— Effendi!… effendi!… — wołał przerywanym głosem: — tam… tam… cały wóz… wszystkie wozy… huk wielki… trzask… gro-gromada szczątków… pożar…
Dosłyszał te jego słowa Czesław i, dopadłszy do niego, schwytał go za ramię, pytając:
— Pociąg się rozbił?… gdzie? kiedy?
— Tam, effendi, — odrzekł młody Arab, wskazując ręką kierunek, — zaraz po wschodzie słońca. Dróżnik, effendi, zobaczywszy to, zawołał mnie zaraz i rzekł: „Siądź, Saidzie na najszybszego ze swoich koni i pędź co sił do zawiadowcy — effendi i powiedz mu, co się stało“. Zrobiłem tak i oto jestem!
— A ludzie? — gorączkowo pytał go Czesław.
Nic więcej wydobyć z niego nie mogli. Katastrofa, której był świadkiem, tak silnie wstrząsnęła jego nerwami, że chwilami sprawiał wrażenie obłąkanego.
Widząc, że żadnych więcej szczegółów z niego nie wydostanie, Czesław wyjął zega-