Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Said zręcznie, jak kot, wdrapał się na palmę i narwał z niej daktyli, Czesław przyniósł wody z płynącego nieopodal źródła. Nakarmili Aïę, napoili, i już mieli zawijać w burnusy, jak w całuny, ciała zamordowanych, gdy naraz do uszu ich dobiegł krzyk jakiś, jakby wołanie Stefana.
Musiało zajść coś naprawdę ważnego, gdyż donośnym głosem wzywał on ich pomocy…
Rzucili wszystko i czemprędzej pobiegli w tym kierunku… Stefan stał sam, na skraju oazy, a auta wcale widać nie było…
Dopadli do niego i Czesław gorączkowo spytał:
— Gdzie jest samochód?
— Niema go… niema, — odpowiadał jakby nieprzytomnie Stefan, a jednocześnie wskazywał im ręką na ziemię.
Na piasku pustyni wyraźnym był ślad kół samochodu, który w tem miejscu skręcił.
Ślad ten biegł hen! w dal i ginął w pustyni…