Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Mknęły naprzód, przed siebie, bojąc się obejrzeć poza siebie, by ich ten przerażający dziw nie schwytał i nie odesłał do raju proroka...
Pościg za nimi byłby wielce utrudniony, gdyż uciekali oni pojedynczo, każdy w inną stronę.
Zniżył wtedy Henryk lot aeroplanu, i znalazłszy się na ziemi, czemprędzej pobiegł w stronę Czesława i jego towarzyszów, nie mniej od niego uradowanych z przybycia pomocy.
Pierwszem pytaniem Henryka było:
— Cali jesteście? cali... nic się wam nie stało?...
— Cali... Ani jedna kula nie trafiła nas, — odrzekł mu Czesław.
Opowiedział mu też pokrótce wszystkie przygody swoje, zaznaczając zarazem dziwny udział w nich owego tajemniczego europejczyka.
— Wartoby schwytać go, i, przyprowadziwszy do obozu, przekonać się, kto zacz jest on, i jaki cel mają te wszystkie jego zakusy, — zawołał Henryk.
— Próżna fatyga, — odrzekł mu na to Czesław, — jegomość ten czmychnął niewiadomo w którą stronę, i zanimbyś odnalazł kierunek ucieczki jego, dużoby wody i czasu upłynęło. Wyperswaduj to sobie, i lepiej wracajmy czemprędzej do obozu. Napewno nie zaprzestanie on tak rychło zamachów