Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech żyje Kazimierz Halicz!..
A on tymczasem zajmował wraz z Czesławem miejsce na aeroplanie, chcąc osobiście przekonać się o liczebności wroga.
Wznieśli się w przestworza i lotem ptaka pomknęli w kierunku, wskazanym przez młodego lotnika.
Po przebyciu kilku kilometrów, ujrzeli w oddali kłębiące się rojowisko ludzkie.
Trudno było narazie z odległości określić ich liczbę, lecz musiała ona być znaczną, ciągnęła się bowiem daleko i wszerz, i wzdłuż.
Zawiśli nad nimi, i Kazimierz Halicz przez lunetę począł czynić obserwacje.
Widok był rzeczywiście niezwykły.
Na wezwanie nowego Mahdiego stanęły pod bronią wszystkie nieomal ludy afrykańskie, wyznające wiarę Mahometa.
Widać tam było przedstawicieli wszystkich szczepów arabskich, rozsianych na olbrzymiej przestrzeni, od wybrzeży marokańskich aż do Egiptu, i dalej wgłąb Afryki. Wszyscy koczownicy pustyni zbiegli się na wieść o wyprawie, podnieceni do niej raczej nadzieją obfitego łupu, aniżeli sprawą wojny świętej z przybyszami. Gdzieniegdzie widoczne były grupy murzynów, fanatycznych wyznawców Mahometa, pogardliwie traktowanych przez Arabów.
I parła ta nawała naprzód do celu, wskazanego przez Mahdiego.
Szli groźni, połyskując w blaskach słońca orężem różnych kształtów i z różnych epok