Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce już wysoko podniosło się na niebie, gdy od strony Elektropolisu, rozległ się znów ów zagadkowy dla Arabów, a tak przerażająco silny głos:
— Mahdi... Mienisz się cudotwórcą i tem obałamucasz lud swój i wiedziesz go na zagładę... Dowiedź, że nim jesteś naprawdę. Wykonaj cud jaki w obliczu oddanego ci tłumu. Dosyć rozlewu krwi, dosyć ofiar. Wiedz o tem, że bronić się będziemy do ostatniego tchu, i że legnie waszych wielu jeszcze, zanim gród nasz zdobyć zdołacie. Pragniemy uniknąć tego i w tym celu proponujemy pojedynek. Tyś cudotwórca, i my ze swej strony również delegujemy cudotwórcę; który z was cudu dokona, ten zwycięży.
Umilkł głos, a Mahdi bezradnie rozglądał się wokoło. Brakło przy nim Jussufa, rady którego zasięgał zwykle we wszystkich trudnych chwilach. Kierujący nim cudzoziemiec kręcił głową przecząco, na znak, by się na warunek ten nie zgadzał, lecz inną była postawa otaczającego ich tłumu.
Słyszeli oni te słowa, i z twarzy ich łacno wyczytać można było, że dość mają tego bezowocnego szturmowania, że wczorajsza walka, okupiona tyloma ofiarami, przeraziła ich dostatecznie.
Rozległy się też pojedyńcze głosy:
— Zgódź się na to... Zgódź... Dość krwi rolewu... Pokaż swą moc... swą potęgę... Dowiedź, żeś silniejszy od niewiernego giaura...