Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

szczera to prawda co mówio: śmierć i żona od Boga naznaczona.

Tylko trochu wywidniało, dziad sie do nas tarabani, do chaty, o zebraniu pogadać. Pytam sie u kogo nocował: nie chce mówić, kręci, w końcu gada, że spod Dunajowego okna trafił do czyjejś stodoły i w sianie spał. Handzia wydoiła krowy i kręci sie koło pieca, dziad, tato i ja naradzamo sie, co te urzędniki szykujo. Jak całkiem rozwidniało, posłyszelim wurczenie i choć rosa szyby przesłaniała zobaczylim łodź, jak sunie z wodo, a prędko, że nogami by z nio nie wytrzymał nawet boso, sini dymek za nio sie ściele. Koło grubej wierzby zakręcili na duże rzeke i zgineli za kępami. Nu, podziękujcie Panu Bogu że tak wyszło jak wyszło, dziad prorokuje, dali wy im nauczke, zdaje sie długo oni tutaj nie wróco. A że uczycielka została? Nie bojcie sie, jak nauczy trochu czytać, przyda sie: to nie szkodzi, jak kto umie modlić sie z książki.
Mała w kołysce rozbeczała sie czegoś, stęka, piszczy: Handzia daje jej soske z mączko, trochu pomogło. Tato czochrajo sie na murku, dumajo nad urzędnikami. Pytam sie o tego złotego konia, czy prawdziwie on tam jest?
Abo kto wykopał? oni na to. Był, to jest.
Wójt mówił, że to bajka.
To idź sprobuj!
A probwał kto?