Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na wieki wieków! — z uradowaniem odpowiedziała Pietrusia. Podbiegłszy ku gościowi, w rękę go pocałowała i zapraszała dawnego gospodarza swego, aby na krześle usiadł.
Piotr, oglądając się po izbie, rzekł:
— No, po pańsku u was, pięknie!
— Po pańsku, nie po pańsku, — odpowiedziała Madejowa, — ale chwała Bogu chleb jest i święta zgoda jest, jak Pan Bóg przykazał.
Tu i kowal wszedł do izby; na widok Piotra ucieszył się bardzo i w oba ramiona go ucałował. Ani on, ani Pietrusia nie zapominali o tem nigdy, że stara Maciejowa i jej wnuczka przez lat wiele w Piotrowej chacie chleb jadły i życzliwości obojga gospodarstwa doznały.
Piotr zaczął opowiadać wypadek, który chatę jego nawiedził. Ubolewali nad nim obecni, lecz nadewszystko zajęło ich pytanie, kto jest tym złodziejem?
Kowal przypomniał sobie, że, wracając wczorajszej nocy z sąsiedniej wsi, do której za interesem chodził, widział jakiegoś człowieka, który z workiem na plecach prędko szedł pod płotami.
— A jakże on wyglądał? — ciekawie zapytał Piotr.
Kowal odpowiedział, że był on chudy, małego wzrostu i — zdaje się — miał siwy zarost dokoła twarzy. Piotr zamyślił się, a potem rzekł:
— To zupełnie tak, jakby Jakób Szyszka. Jakób nieraz w życiu swojem na złodziejstwie był złapany. Jednak było to tylko podejrzenie.
Piotr wlepił oczy w ślepą twarz Maciejowej.
— Ja do was z prośbą przychodzę, babko! — rzekł. — Może wy doradzicie jaki sposób, żeby tego złodzieja wykryć.
— Czemu nie mam doradzić? — odpowiedziała stara. — Weźcie sito, wbijcie w nie nożyce i niech dwoje ludzi podłoży palce pod ucha nożyc, a inni ludzie niech mówią