Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

pił z gromady, przystąpił do Rozalki i z powagą przemówił:
— Nie bądź głupia, Rozalko. U mnie także nieszczęście, i ja chcę czarownicy w oczy zajrzeć; czyż jabym się zgodził, żeby drzewo było insze, jak osinowe?
Na te słowa Rozalka uspokoiła się i odstąpiła od Piotra.
— Komedya — mówili jedni, wzruszając ramionami.
— Niech taką komedyę licho porwie! — odpowiedziały gniewnie kobiety — to bieda jest, zgryzota, nie komedya.
— Ciekawość, kto ta czarownica?
— Przyjdzie na ogień, czy nie przyjdzie? — pytali wszyscy.
— Przyjdzie! czemuż nie ma przyjść? Za dziadów, pradziadów przychodziła, to i teraz przyjść musi, — odpowiadali najstarsi.
Piotr szedł wciąż naprzód zamyślony i milczący. Gromada malała. Kobiety i mężczyźni odłączali się po drodze. Dzieci odpędzono. Pozostali tylko dwaj synowie Piotra, a także Stefan i Szymon Dziurdziowie i Jakób Szyszka.
Z kobiet zaś zostały trzy żony Dziurdziów i Franka, hoża dziewczyna, z wesołą miną wciąż zerkająca na młodego Klemensa Dziurdzię.
Wieczór już nadchodził. Zachodzące słońce ostatniemi światłami swemi rzucało jeszcze na ściany chat i twarze ludzkie różowe łuny, ale wnet skryło się za wsią na zachodniej stronie nieba. Dymy nad kominami, wprzódy rumiane, szarzały, a ziemię powoli mrok okrywać zaczął. Ryk bydła, beczenie owiec, stuki otwieranych i zamykanych wrót cichły i milkły.
W miejscu, z którego cztery drogi rozchodziły się w różne strony, stał stary, wysoki krzyż. Tutaj Piotr zatrzymał się, ciężar swój z ramion zrzucił, w niebo spojrzał,